środa, 14 października 2015

O co chodzi w podejmowaniu decyzji?


  
"Deliberandum est saepe, statuendum semel"
- Horacy
(Rozważać trzeba wiele razy, postanawiać raz)


Podejmowanie decyzji to proces WARTOŚCIOWANIA, rozważania (badania) relacji pomiędzy różnymi rozwiązaniami i dokonanie wyboru, który jest - z punktu widzenia osoby decydującej – wyborem najbardziej użytecznym czy też najbardziej wartościowym. Zatem zalecenia psychologów "nie oceniamy / nie wartościujemy" nie ma tutaj kompletnie zastosowania i to niezależnie od tego, czy chodzi o decyzje co do działań, przedmiotów czy ludzi - nie można uciec od oceny.

W procesie podejmowania decyzji można wyróżnić cztery zasadnicze etapy. Po pierwsze trzeba właściwie zidentyfikować sytuację decyzyjną, czyli należy określić problem, zebrać informacje, rozważyć przyczyny, trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego w ogóle rozważam jakąkolwiek decyzji. Następnie należy przygotować się do podjęcia decyzji. Łatwe to jednak nie jest. Trzeba bowiem zastanowić się, jak problem rozwiązać, co trzeba zrobić i jakie są możliwe warianty ewentualnych działań. Później przychodzi czas na właściwe podjęcie decyzji. I tu przydałoby się ocenić przyjęte rozwiązanie oraz przełożyć je na działania operacyjne. No i na ostatnim etapie ową decyzję należy zrealizować. Przez pojęcie realizacji rozumiem wyznaczenie osoby działającej (kto), środki (co, ile), czas (jak długo), sposób kontroli oraz samą kontrolę skutków i zmian (także odchyleń od zakładanego wcześniej efektu końcowego).






Podjęcie decyzji jest zatem dość długim procesem, nie zaś prostym wyborem pomiędzy dwiema tylko opcjami A i B. Proces ten świadczy o dojrzałości i odpowiedzialności osób rozważających nie tylko sam wybór ale i jego konsekwencje. Prosty wybór pomiędzy A i B, jakkolwiek będący także jakąś decyzją, czasem podjętą bardzo szybko - świadczy o rutynie. W taki sposób można decydować w sprawach mało istotnych (mniej ważnych, nie - kluczowych itp.), mając już doświadczenie w rozwiązywaniu takich czy innych problemów. Trudno jednakże wymagać szybkości (szybkość tkwi w prostocie!) od kogoś, dla kogo podejmowane decyzje dotyczą spraw fundamentalnych, prawda?
Podejmowanie decyzji 2.0

Podjęcie decyzji - jak wiecie - nie zawsze przychodzi łatwo i nie zawsze niesie ze sobą pozytywny skutek. Do porażki mogą przyczynić się różne czynniki jak na przykład brak lub nadmiar informacji, zła kondycja psychofizyczna, presja czasu, intuicyjne lub racjonalne podejście do problemu, itp. W sytuacji biznesowej często dysponuje się ograniczonym zasobem informacji, decyzje trzeba podjąć szybko, zaś same decyzje często związane są z trudnymi wyborami i trzeba mieć na uwadze także ich konsekwencje. Biorąc pod uwagę czasy obecne należy uznać, że na rozważanie decyzji mamy coraz mniej czasu właśnie :)

Przywódca myśląc strategicznie przywódca nie działa jednak pochopnie, ale podejmuje decyzje gromadząc i systematyzując informacje. Tworzy on (lub domaga się tego) już na początku wiele opcji, różnorodności dróg i rozwiązań i stawia opór wobec myślenia "0-1" w odniesieniu do problemu. Decyzje w rodzaju "tak-nie" zamykają możliwości jakie niesie ze sobą skomplikowana sytuacja, zatem może jednak niech decyzja będzie bardziej rozbudowana, na tyle, aby uchwycić zależności celów długookresowych od działań obecnych?
Usystematyzowanie nie tylko zbioru informacji ale i samego procesu decyzyjnego pozwala połączyć rzetelność z szybkością działania. Dzięki temu zyskujemy też możliwość podejmowania decyzji zgodnych ze swoimi przekonaniami a co za tym idzie, łatwiej będzie znieść odpowiedzialność za podejmowane w związku z tymi decyzjami działania.






Decyzje podejmuje się łatwiej, kiedy uwzględnia się dwie możliwości a nie dziesięć, dwadzieścia czy pięć; kiedy duże decyzje dzieli się na mniejsze (ma to związek z planowaniem); kiedy zarządzasz procesem decyzyjnym, rozważasz możliwości i obawy innych, czyli kiedy komunikuje się "na jakim etapie podjęcia decyzji jestem"; kiedy jasno określisz, kto współdecyduje, od czyjej opinii uzależniasz podjęcie decyzji; kiedy uwzględnisz eksperymenty z obszaru, którego decyzja ma dotyczyć.
Kto podejmuje decyzje?

Podejmowanie decyzji oczywiście jest nieuniknione. Jednakże coraz częściej i coraz trudniej owe decyzje podejmować. Problem w tym, że pojawia się – jak już wspomniałam wcześniej - zbyt wiele opcji. Pomyślałby ktoś, że mając szeroki zakres możliwości, różnorodność produktów, ofert, propozycji - ten wybór będzie lepszy i bardziej świadomy. Nic bardziej mylnego. Mając zbyt wiele możliwości, unikamy podejmowania decyzji i dokonywania wyborów. Dlatego wielu z nas wychodzi ze sklepu obejrzawszy wiele produktów z asortymentu i żadnego nie kupiwszy.

Dlaczego tak się dzieje? Wielość opcji zmusza do większego wysiłku umysłowego - to może się wielu nie podobać. Brak wiedzy o poszczególnych opcjach zmusza nas również do korzystania z pomocy eksperta, sprzedawcy, poszukiwania wiedzy w Internecie i siłą rzeczy jesteśmy zdani na sugestie innych. Tymczasem przejawiamy przecież potrzebę kontroli nad własnymi decyzjami. Chcemy mieć wpływ na swoje życie i móc posiadać złudną świadomość, że to ja samodzielnie podejmuję decyzje, czyli... przewodzę samemu sobie. I tu znowu, sposoby myślenia i postrzegania sprowadzają nas, domorosłych liderów i korporacyjnych przywódców na manowce. Niedawno PWN opublikowało książkę Barry'ego Schwartza "Paradoks wyboru", autor poruszył w niej kwestię pozorowanej samodzielności w podejmowaniu decyzji.






Większość dobrych decy­zji - jak mówił autor książki podczas wykładu dla TED - wymaga następujących kroków kro­ków:
  1. Ustalić swoje cele;
  2. Określić, jak ważny jest każdy cel;
  3. Przejrzeć moż­li­wo­ści;
  4. Ocenić, jakie jest praw­do­po­do­bień­stwo, że któ­raś z opcji sprawi, że osią­gniesz cel;
  5. Wybrać naj­lep­szą opcję;
  6. Wyko­rzy­stać kon­se­kwen­cje swo­jego wyboru, aby zmo­dy­fi­ko­wać cele, przy­pi­sy­waną im wagę i spo­sób oceny przy­szłych możliwości.

Strasznie dużo pracy z tym podejmowaniem decyzji, prawda? O wiele prościej jest zdać się na decyzje innych ;) Uwzględnianie sugestii innych, pozwalanie na to, aby inni za nas podejmowali decyzje jest o wiele prostsze, niż samodzielne przechodzenie przez proces decyzyjny  i daje jeszcze jedną dodatkową korzyść: jest na kogo zrzucić winę za poczucie źle podjętej decyzji. Coś było za drogie, coś było nieodpowiednie, coś zbyt duże, ciasne, luźne, niepotrzebne, że decyzja została zbyt szybko podjęta, itd.
Co ciekawe, często pozwalamy podejmować innym decyzje za nas i nawet o tym nie wiemy. Tak jest łatwiej. Zachowuje się przy tym poczucie kontroli nad własnymi decyzjami. A my lubimy mieć kontrolę nad tym, co jest "nasze", to kwestia realizacji potrzeby posiadania. Ekonomista Dan Ariely, przedstawiciel nurtu behawioralnego i jednocześnie autor książki "Przewidywalnie nieracjonalni", wyjaśniał w jednym ze swoich wykładów TED jak nierozsądnie i często nieświadomie podejmujemy decyzje.
Lepsze decyzje

To, w jaki sposób podejmujemy decyzje zależy też - na przykład - od okoliczności i samopoczucia. Czasem działamy intencjonalnie, emocjonalnie, czasem przewagę ma myślenie racjonalne. Niekiedy potrzebujemy dowodów, przesłanek chociaż hipotetycznie potwierdzających słuszność podejmowanych decyzji. W zasadzie chodzi przede wszystkim o to, aby optymalnie wykorzystać swoją wiedzę i umiejętności, doświadczenie i... mądrość życiową.

Niektórzy z nas potrzebują wiele czasu, aby rozważyć jakieś decyzje, inni tego czasu potrzebują mniej. Od czego to zależy? Wydaje mi się, że mają na to wpływ pojawiąjące się NOWE okoliczności oraz NOWI ludzie. Problem mają ci, którzy zazwyczaj biorą odpowiedzialność za swoje działania i są skrupulatni we wszystkim, co robią. Cóż, potrzebują więcej czasu - to raz, czasem rozważania muszą / chcą - z powodu nowych okoliczności - zaczynać od zera - to dwa. Czy warto przedłużać proces decyzyjny? Czasem nie warto.

Lepsza decyzja, to większa wydajność w przyszłości. Ale lepsze decyzje są lepsze z perspektywy osoby, która je podejmuje. I to na moment ich podjęcia / realizacji. Jakie będą ich skutki trudno przewidzieć. Można prognozować a dobrą analizą i przy wykorzystaniu wiedzy, doświadczenia, umiejętności i mądrości - zminimalizować ryzyko fiaska. A decyzje lidera? Jeżeli lider pozwoli swoim podwładnym wziąć udział w procesie decyzyjnym, to będą oni partycypować w kosztach, sukcesie, ale i w porażce. Wspólne decyzje, tak wydaje mi się, dają więcej korzyści. Ale przecież nie zawsze istnieje możliwość czy nawet konieczność wspólnego decydowania. Często decyzje trzeba podejmować samodzielnie. I nie należy się tego bać!

Nie podejmuj decyzji w stresie!

Nigdy jednakże nie należy podejmować decyzji będąc pod działaniem stresu, choć często tak właśnie jest. Stres powoduje zachwiania emocjonalne, nerwowość, niepewność, nawet stany depresyjne, brak równowagi wewnętrznej. To wszystko gmatwa obraz rzeczywistości, nie jesteś w stanie myśleć zdroworozsądkowo. Jesteś całkowicie bezbronny i narażony na ataki emocjonalnych wampirów obojga płci... Jak w takiej sytuacji podjąć jakąkolwiek decyzję?






W procesie decyzyjnym trzeba być w pełni świadomym własnych myśli, tego co się dzieje w Tobie i w otoczeniu - konieczna jest kontrola. Nie jest ona osiągalna w gniewie, zdenerwowaniu czy pośpiechu. Szybkość jest atutem w biznesie, ale trzeba wiedzieć, kiedy zwolnić. Nie zawsze szybkość przyniesie dobry skutek. Przecież musisz dać sobie czas na przeanalizowanie sytuacji, ewentualnych szans, potrzeb, możliwości... Byłoby nieodpowiedzialne z Twojej strony pędzić na oślep, nie zważywszy przy tym, ile osób skrzywdzisz decyzją podjętą zbyt pochopnie.
Emocje, emocje, emocje... Pewnie, są sytuacje, że pomimo stresu, bardzo silnego, musisz o czymś pilnie zdecydować. To są jednak wyjątkowe sytuacje. Jakieś awarie, pożary, klęski, wypadki. W takich przypadkach możesz i powinieneś myśleć i działać bardzo szybko. Pamiętaj też, że ktoś może celowo wprowadzać Cię w stan stresu i emocjonalnego rozedrgania. Zatem bądź ostrożny/a i rozważny/a :) Romantyzm pozostaw bohaterom powieści. Daj sobie czas na uspokojenie myśli.
Nie powracaj do dawnych decyzji ;)

Wielu ludzi popełnia również błąd powracania myślami do dawnych decyzji. Po co bez końca rozważać, co by było, gdybym wybrał/-a inną opcję? Ma to sens jedynie wtedy, kiedy ktoś analizuje własne błędy i sukcesy, kiedy UCZY SIĘ. Zauważyłam jednakże, że bardzo trudno jest odciąć się od takiego szkodliwego rozważania dla samego rozważania... A i bywa tak, że towarzyszą temu niepotrzebne emocje.

Rozważanie wciąż tych samych złych decyzji, nie - wyciąganie wniosków, ale patrzenie na decyzję z perspektywy negatywnych skutków, może doprowadzić do tego, że w ogóle zaczniemy bać się decyzje podejmować. A przecież to takie wydaje się oczywiste: każdy, w jakimś momencie swojego życia żałował podjętej kiedyś decyzji. Świat się wszak nie zawalił, życie toczy się dalej i na tym "dalej" należy się skoncentrować. Uczucie zawodu to jednak nieprzyjemna sprawa. Jak się przed nim uchronić? Należy więcej czasu poświęcać tym decyzjom, które są po pierwsze ważne, po drugie posiadają kilka równie atrakcyjnych opcji, po trzecie są nieodwracalne.

Życzę powodzenia w podejmowaniu jedynie trafnych decyzji!


*** 
Przywódzwo, www.leadership.blox.pl 
J. Penc, Decyzje w zarządzaniu,, Kraków 1997

"Strategiczne przywództwo: niezbędne umiejętności", http://www.hbrp.pl/biblioteka/art.php?id=10607&t=strategiczne-przywodztwoniezbedne-umiejetnosci


Autorka zdjęć: Ida 





sobota, 29 sierpnia 2015

Co z tym stresem?

Idea zachowania równowagi pomiędzy życiem prywatnym a pracą zawodową jest oczywiście słuszna, ale chyba dość trudno ów stan osiągnąć. Szczególnie teraz, kiedy czasy są dość niepewne, kiedy w obawie przed utratą dochodu łapiemy się różnorodnych obowiązków, nadmiernych w stosunku do czasu jaki możemy pracy poświęcić. Oczywiście nie można pracować po kilkanaście godzin na dobę. Szczególnie zaś wtedy, kiedy wykonywanie obowiązków komplikuje źle dobrany zespół, kłopoty osobiste, czy słaba kondycja fizyczna – praca może być rzeczywiście męcząca psychicznie i fizycznie. Jednakże niezależnie od tego, czy generalnie ktoś czuje się herosem czy nie, od czasu do czasu każdy z nas może doświadczyć przytłoczenia.

"Jak się gniewać, to się gniewać..."

"Jak się gniewać, to się gniewać - stwierdziła mała Mi, obierając ziemniaka zębami - Trzeba czasem być złym, każde najmniejsze stworzenie ma prawo być złe. Ale Tatuś gniewa się nie tak, jak trzeba. Nic nie wydmuchuje z siebie, tylko wciąga do środka.” - napisała T. Jansson. I miała rację. Kiedy gniewamy się i zamykamy się w sobie, kumulujemy złe emocje, żale i krzywdy. Nie przechodzi niestety. Stres i gniew należy po prostu wykrzyczeć. Tak jak radość.



Wydaje mi się, że niepotrzebnie mamy wyrzuty sumienia po takich głośnych reakcjach, nie potrzebnie też niektórzy odczuwają wstyd czy boją się, że ktoś krzyk usłyszy. Kiedyś prowadziłam indywidualny program rozwojowy dla jednego z kierowników, który nie radził sobie z zarządzaniem zespołem projektowym. Nie miał on zdecydowanie kompetencji kierowniczych i bliżej było mu do robienia kariery eksperckiej. Nie mniej jednak na ten moment zarządzać ludźmi musiał i zamiast rozwiązywać problemy, kumulował swoje stresy i najzwyczajniej w świecie nie spełniał wymagań przełożonych.
Ów kierownik przezywał konflikt wewnętrzny. Starał się być asertywny, ale jednocześnie nie radził sobie ze stresem i emocjami (jakże zatem mógł być asertywny?). Zarządzał ludźmi, ale bał się wymagać, decydować, nie bardzo nawet wiedział, co to znaczy "kierowanie ludźmi". Wspiął się o szczebel w strukturze zarządzania, ale liczył na pogłębienie wiedzy i doświadczenia. Oczekiwano od niego otwarcia na ludzi a był typowym introwertykiem i to takim lubiącym sprawdzać szczegóły. Itd. Chodził na siłownię i pływalnię, żeby odreagować stres a ten stres nadal się gromadził. Cóż mógł w takiej sytuacji zrobić?
Generalnie rzecz biorąc był to niezwykle spokojny człowiek, niezbyt kłótliwy, uprzejmy, nieco wycofany. Poradziłam mu, że skoro wysiłek fizyczny nie powoduje obniżenia stresu, niech zwróci się ku odreagowaniu emocjonalnemu. Niech wyjdzie na jakieś pola, ugory i po prostu zacznie krzyczeć - tam nikt go nie usłyszy, będzie sam ze sobą, może krzyczeć do woli. Popatrzył na mnie nieco dziwnie. Jeździć za miasto, żeby krzyczeć? Ok. Włóż głowę pod poduszkę - powiedziałam - i krzycz będąc w domu, trzymając głowę pod poduszką. Z domu nie wyjdziesz a nikt nie usłyszy. No nie wiem - usłyszałam w odpowiedzi. Ale przy kolejnym spotkaniu powiedział, że pomogło ;)
Zatem złość, strach, ból, gniew często po prostu trzeba z siebie wyrzucić. Jeżeli nie chcę krzyczeć na innych, krzyczę "od siebie" do nikogo, nie chowam złości w sobie. Jeżeli wykrzyczę się "od siebie", zrzucę balast emocjonalny i łatwiej będę móc skoncentrować się na rozwiązywaniu problemów i realizowaniu zadań. Ostatecznie ów kierownik zwrócił się ku karierze eksperckiej, uznał, że zarządzanie ludźmi nie jest tą ścieżką kariery o jakiej marzył :)
Kontrola

Przytłoczenie spowodowane jest brakiem kontroli. Brak kontroli zaś związany jest nadmiarem zobowiązań, obowiązków, brakiem czasu. "Nie łap dwóch srok za ogon" - mówi przysłowie. I słusznie mówi, chociaż każdy z nas doskonale wie, że trzeba ich czasem złapać i cztery od razu. Kiedy łapiemy już te cztery sroki a sytuacja jednak staje się groźna i zanosi się na to, że te sroki jednak umkną (generalnie to już tych srok nie chce się łapać i najlepiej jakby je trafił jasny szlag), dobrze jest powziąć pewien plan regulujący działanie.
Ów plan składa się z pięciu kroków: sporządzenie listy spraw, które Cię przytłaczają; zastosowanie podziału spraw na pilne i mniej pilne (te nie bardzo pilne i mało ważne, należy po prostu odłożyć na bok, albo zapisać na liście "nie robić"); pogrupowanie spraw na zadania A (pilne, ważne i szybkie), B (pilne, ważne, większe), C (ważne, ale niepilne). Teraz należy przystąpić do załatwiania spraw pilnych i ważnych - to krok czwarty. Ale w załatwianiu tych spraw trzeba zastosować metodę ZiP (zryw i przerwa): 15 minut przeznaczyć należy na zadania typu A, 40 minut za zadania typu B i dajemy sobie 5 minut przerwy. Krok piąty, to nic innego jak powtórzenie kroku czwartego :) Krok czwarty powtarzamy do czasu zyskania poczucia, ze zyskujesz kontrolę. Muszę powiedzieć, że ta metoda... działa :)
Trzeba jednak pamiętać o tym, że stres w miejscu pracy objawia się na dwa sposoby: poprzez zmiany w pojedynczych osobach lub w zespołach. O ile w przypadku pojedynczych osób stres można rozpoznać na podstawie objawów fizycznych (spadek kondycji, drobne, dokuczliwe i nawracające problemy zdrowotne), spadków nastroju, niestabilności emocjonalnej, czy zmianach w zachowaniu, tak w kontekście zespołów i stresu "zespołowego" chodzi o oznaki kolektywne. Oznaki kolektywne zaś to np. zwiększona fluktuacja, niedotrzymywanie terminów, konflikty, skargi, plotki, złe relacje w zespole i kłótnie, obniżenie jakości pracy, zwiększona liczba nieobecności, itd.

Stres w zespole 
Oczywiście z tymi problemami musi poradzić sobie lider zespołu, bo na nim spoczywa w głównej mierze odpowiedzialność za wyniki i jakość pracy zespołowej. Właściwie pojawienie się objawów stresu w zespole to swoisty egzamin z kompetencji kierowniczych, trzeba bowiem zidentyfikować problem, poznać jego źródła i znaleźć optymalne rozwiązanie. Przy czym na uwadze trzeba też mieć dotrzymanie terminu i jakość pracy. Poza tym i sam kierownik może być źródłem stresu ;)  - zatem, drogi Kierowniku, nie obciążaj niepotrzebnie innych stresem. Rozmyślnie rozdzielaj pracę, zadbaj o otoczenie i miejsce pracy, dopasuj styl zarządzania, jasno określaj role członków zespołu, okazuj swoim pracownikom wsparcie i sprzyjaj dobrym relacjom! Powiedz STOP prostemu donosicielstwu i chorej rywalizacji.
Podstawą radzenia sobie w takiej sytuacji są konsultacje pracownicze. Lider powinien rewidować potrzeby rozwoju swoich podwładnych, włączać ich w proces decydowania, uwzględniać opinie i pomysły. Osobiście uważam, że mimo wszystko zbyt demokratyczny styl prowadzenia rządów może jednak nie przynieść spodziewanego efektu i zazwyczaj zalecam zdystansowanie się i dyskretne podkreślanie swojej roli i pozycji. Trzeba też umieć umiejętnie wspierać pracownika, u którego pojawiły się objawy stresu lub przytłoczenia.

M. Clayton wspomina w swojej książce o zarządzaniu stresem, że najważniejsza rzeczą, jaką można zrobić by pomóc innym, jest ułatwienie im proszenia o pomoc.[1] To nie chodzi o to, że lider ma być też terapeutą. Nie. Wystarczy, że będzie on doskonale orientował się w środkach wsparcia oferowanych przez firmę oraz instytucje zewnętrzne oraz okaże minimum zainteresowania "przypadkiem". To pomoże pracownikowi zainicjować zmianę i przez nią przejść. Dlaczego tak ważna jest reakcja na pojawianie się pozornie mało niepokojących objawów? Porównałabym sytuację do epidemii: stopniowo zarażają się "wirusem" stresu wszyscy mniej odporni na stres pracownicy, co oczywiście skutkuje spadkiem wydajności pracy całego zespołu. W przypadku zespołów taki spadek formy jest szczególnie dotkliwy, bowiem prace projektowe poszczególnych członków zespołu są od siebie zależne i opóźnienie prac jednego pracownika pociąga za sobą najczęściej opóźnienie prac drugiego.
Clayton sugeruje, że warto stwarzać procedury (np. BHP w odniesieniu do bezpieczeństwa i ochrony zdrowia także w kontekście stresu) oraz budować atmosferę / kulturę dobrego samopoczucia. Jeżeli stres w pracy generuje koszty / straty (np. oszacowano, że gospodarka brytyjska straciła w latach 2009-2010 ok. 1 mld funtów na skutek absencji pracowników spowodowanej stresem) to gra jest warta świeczki. Oczywiście przedsiębiorstwa przy okazji powinny chronić się przed nadużyciami ze strony pracowników, którzy np. bezzasadnie przebywają na zwolnieniach czy zasiłkach chorobowych (bywa i tak). Stany depresyjne, przeciążenie, przemęczenie łatwo jest udawać a trudno podważyć np. w sądzie pracy. Jeżeli komisja lekarska otrzymuje zaświadczenie lekarskie potwierdzające leczenie z powodu "początków" nerwicy lękowej wywołanej stresem w pracy, zazwyczaj nie neguje przedstawionej opinii i... przyznaje np. zasiłek chorobowy czy potwierdza czasową niezdolność do pracy. Wchodzimy tu jednakże w obszary związane z prawem pracy a nie o prawie pracy dziś piszę. 
Nie podejmuj decyzji w stresie!

Nigdy nie należy podejmować decyzji będąc pod działaniem silnego stresu. Oczywiście, robimy to często. Stres powoduje zachwiania emocjonalne, nerwowość, niepewność, nawet stany depresyjne, brak równowagi wewnętrznej. To wszystko gmatwa obraz rzeczywistości, nie jesteś w stanie myśleć zdroworozsądkowo. Jesteś całkowicie bezbronny i narażony na ataki emocjonalnych wampirów obojga płci... Jak w takiej sytuacji podjąć jakąkolwiek decyzję?

W procesie decyzyjnym trzeba być w pełni świadomym własnych myśli, tego co się dzieje w Tobie i w otoczeniu - konieczna jest kontrola. Nie jest ona osiągalna w gniewie, zdenerwowaniu czy pośpiechu. Szybkość jest atutem w biznesie, ale trzeba wiedzieć, kiedy zwolnić. Nie zawsze szybkość przyniesie dobry skutek. Przecież musisz dać sobie czas na przeanalizowanie sytuacji, ewentualnych szans, potrzeb, możliwości... Byłoby nieodpowiedzialne z Twojej strony pędzić na oślep, nie zważywszy przy tym, ile osób skrzywdzisz decyzją podjętą zbyt pochopnie.
Emocje, emocje, emocje... Pewnie, są sytuacje, że pomimo stresu, bardzo silnego, musisz o czymś pilnie zdecydować. To są jednak wyjątkowe sytuacje. Jakieś awarie, pożary, klęski, wypadki. W takich przypadkach możesz i powinieneś myśleć i działać bardzo szybko. Pamiętaj też, że ktoś może celowo wprowadzać Cię w stan stresu i emocjonalnego rozedrgania. Zatem bądź ostrożny/a i rozważny/a. Romantyzm pozostaw bohaterom powieści. Daj sobie czas na uspokojenie myśli.
Konstruktywne rozmowy i stres

Nawet jednorazowa sytuacja może wywołać gniew, złość a w rezultacie stres. O ile nie potrafimy kontrolować własnych myśli i reakcji. Zdarza się bowiem tak, że jeżeli w jakiś sposób ktoś zablokuje realizację naszego celu, to zazwyczaj analizowanie okoliczności i swojego postępowania w danej sprawie rozpoczynamy od... przypisania złych intencji owemu "ktosiowi". A to wywołuje gniew i rozżalenie. W rezultacie do "ktosia" nastawiamy się źle i wielokrotnie przetrawiamy minione wydarzenia - poza dodatkowymi frustracjami nic z tego nie wynika...

Dość bezkrytycznie poddajemy się irracjonalnym osądom. Przede wszystkim dlatego, że chcemy odwrócić swoja uwagę od porażki, że szukamy dla niej dobrego usprawiedliwienia, że gdzieś gniew i frustrację potrzebujemy rozładować. "Ktoś" staje się takim kozłem ofiarnym - instytucją znaną wielu kulturach i społecznościach. Na kozłach ofiarnych leczy się swoje kompleksy i zaklina rzeczywistość. Jednakże w kontekstach interpersonalnych uczynienie z kogoś kozła ofiarnego krzywdzi dwie strony: tego, co kozłem się staje i tego, co kozła stwarza.
Poleganie na irracjonalnych osądach czy też wygłaszanie ich, hamuje rozwój. Należy mieć tego świadomość. Przede wszystkim dlatego, że są nieprawdziwe i po drugie dlatego, że są źródłem stresu. Bardzo ważne jest zatem byśmy posiedli umiejętność prowadzenia konstruktywnych rozmów z samym sobą. Z kim mam być bardziej szczera jak nie z samą sobą? Okazuje się jednak, że ten rodzaj szczerości jest najtrudniejszy.
Odporność

Nie chodzi o odporność na grypę. Chociaż... poniekąd pewnie też.  Zapewne każdy z nas przeżył chociaż raz w swoim życiu sytuację, kiedy ręce drżały, bolał brzuch, pojawiały się zawroty głowy i tym podobne fizyczne przypadłości. Panika? Strach? Chaos myśli? Jeden wielki stres, którego efekt trwał czasem dość długo i być może należało przyjąć lek leczący objaw stresu - chociażby tabletkę przeciwbólową. To nic niezwykłego.

Oczywiście należy nauczyć się zwalczać stres. To kwestia zdrowia psychicznego i fizycznego. I należy to zrobić w taki sposób, żeby zyskać ODPORNOŚĆ na stres właśnie i wszelkie sytuacje ów stres generujące. Brak odporności objawia się zachowaniami dysfunkcyjnymi, które są przyczyną nie-efektywności, czy to w pracy, czy w domu - to obojętne. Brak odporności bierze się z tego, że nie potrafimy zaakceptować zmian zachodzących w życiu. A wydawałoby się, że to takie oczywiste, iż raz jest z górki, raz pod górkę, że teraz zarobię więcej, jutro mniej, ale pojutrze pewnie znowu więcej, że dzisiaj pada, ale to dobrze, bo trawnik podleję za darmo :D a jutro zaświeci słońce. I tak dalej. Dziś zajmuję w rankingu ostatnie miejsce, ale za miesiąc będę wyżej :D 
Brak odporności to jednak nie jest chwila słabości. To stan ciągły, dlatego taki niebezpieczny. myślę, że prowadzący do autodestrukcji, bo chyba związany jest z niską samooceną. Posiadanie odporności to niezwykle ważna sprawa.  No bo tak: mam jasny cel w życiu, taką osobistą wizję przyszłości, patrzę na świat przez różowe okulary. Poza tym mądrze zarządzam swoim czasem i potrafię odróżnić rzeczy pilne od tych mniej ważnych. Na dodatek jestem aktywna i potrafię zaspokoić swoje potrzeby fizyczne, społeczne i duchowe. Stan idealny! Musisz wiedzieć, że na wzmocnienie lub osłabienie odporności wpływa to, w jaki sposób oddychasz.
Co ma oddychanie do rozwiązywania konfliktów?

Wspólnego ma bardzo wiele, ponieważ nieumiejętne oddychanie nie tylko nie obniży, ale może podwyższyć poziom stresu. Niestety stres wywołany konfliktami bywa znaczny. A przecież rozwiązanie konfliktu wymaga skupienia, uwagi, merytorycznej i logicznej argumentacji, wzajemnego zrozumienia swoich stanowisk, opinii, potrzeb, oczekiwań... asertywności szeroko pojętej. Bez umiejętności radzenia sobie ze stresem i panowania nad emocjami, trudno zachować się asertywnie, wytłumaczyć coś, argumentować. Koncentracja na oddychaniu jest jednym ze sposobów na odzyskanie równowagi, wewnętrznego spokoju. Oddychanie ładuje akumulatory. O oddychaniu można wiele mówić i pisać. Oddychanie to przecież proces fizjologiczny, rodzaj medytacji, czynność naznaczona symboliką życia wiecznego i koncepcją Zaświatów. A zatem? Nie można nie oddychać ;)



Podczas szkoleń z zakresu zarządzania sobą w stresie i asertywności, przygotowanych specjalnie dla jednego z Klientów, wiele czasu poświęcamy na ćwiczenia oddechowe. Ćwiczymy samo oddychanie, jego technikę i ćwiczymy koncentrację na oddechu oraz świadome oddychanie. Oczywiście podczas jednego, dwudniowego szkolenia trudno osiągnąć w pełni zadowalający wynik, ale chodzi przede wszystkim o zapoznanie się z technikami prawidłowego oddychania, o dostrzeżenie korzyści płynących z koncentracji i świadomości własnej fizjologii. Żałuję, że szkolenie nie trwa dłużej, mogłabym ująć procesy oddychania daleko szerzej i głębiej. Ale niech i tak będzie. Ważne, aby DOŚWIADCZYĆ oddychania inaczej niż dotychczas.
Skupiając się na oddechu, odwracamy uwagę od negatywnych myśli i odczuć pojawiających się w stresie. Systematyczne zaś stosowanie ćwiczeń relaksacyjnych połączonych z medytacją oddechową pozwala zgromadzić rezerwę energii potrzebnej w sytuacjach stresujących, takich jak konflikty na przykład. Tymczasem na co dzień zaniedbujemy oddychanie: oddychamy płytko, nierówno, pracujemy w dusznych, źle przewietrzonych pomieszczeniach. To źle. A czy jadąc na odpoczynek w plener pamiętamy o oddychaniu "pełną piersią"? Raczej o tym, żeby w porę rozpalić grill i zdążyć zjeść kiełbaskę. Szczęśliwi są zaś biegający na długie dystanse, bo oni na pewno o oddechu pamiętają. Gdyby oddychali podczas biegania tak, jak większość z nas oddycha w pracy, nie przebiegliby nawet jednego kilometra bez zadyszki i totalnego zmęczenia.
Zaproszenie na… szkolenie!
Celem naszych szkoleń szkoleń z zakresu zarządzania stresem jest dostarczenie wiedzy na temat technik relaksacyjnych oraz wypracowanie umiejętności kontrolowania swoich reakcji na sytuacje obarczone ryzykiem stresu. Uczestnicy szkoleń podczas zajęć warsztatowych uczą się identyfikować symptomy stresu oraz radzić sobie w sytuacjach stresowych - zawodowych i prywatnych - stosując proste (szybkie) techniki, natychmiast obniżające poziom stresu, jak i te bardziej zaawansowane, budujące odporność psychofizczną. Zapoznają się między innymi z zaletami treningu autogennego, medytacji oddechowej, gimnastyki antystresowej, progresywnego rozluźniania mięśni i rebirthingu.
Proponujemy szkolenia zarówno w formie zamkniętej, jak i otwartej. Uczestnicy mogą wybrać formułę szkolenia: szkolenie jedno-, dwudniowe lub kursy warsztatowe obejmujące kilkanaście, krótkich spotkań, których zasadniczym celem jest stopniowe obniżanie poziomu odczuwanego stresu i  wypracowanie umiejętności kontrolowania emocji. W tym przypadku podstawową metodą relaksacyjna, z którą zapoznają się Uczestnicy kursów jest rebirthing, jedna z najbardziej efektywnych, szybkich i naturalnych technik relaksacyjnych.



Rebirthing  to system technik relaksacyjnych łączących w sobie praktykę dalekowschodniej, tradycyjnej jogi z potrzebami i tempem życia ludzi zachodniej cywilizacji. Poprzez pracę z własnym oddechem likwidujemy pierwotny stres porodowy związany z naszymi narodzinami, a także wywodzące się z niego lęki i stłumienia towarzyszące nam w późniejszym życiu a skutkujące brakiem umiejętności radzenia sobie z problemami występującymi w pracy zawodowej czy też sferze rodzinnej. 

Jego skutki terapeutyczne to m.in. likwidacja bloków energetycznych w organizmie, swobodny przepływ energii witalnej przez całe ciało. Poprzez proces integracji następuje pełne odreagowanie, które zdecydowanie polepsza funkcjonowanie organizmu zarówno w sferze fizycznej, psychicznej jak i emocjonalnej. 

Dzięki zastosowaniu tej metody relaksacji zdecydowanie poprawi się ogólny stan Twojego zdrowia, wzrosną psychiczne funkcje poznawcze (pamięć, percepcja, uwaga, kontrola poznawcza) oraz intelektualne (umiejętności przystosowania się do nowych okoliczności). Praca nad własną samoświadomością i wiedza na temat własnych możliwości, pozwali Ci na wewnętrzne doskonalenie się i akceptację samego siebie. Wzmocnisz samoocenę i ugruntowanie w społeczeństwie, przez co staniesz się mniej agresywny w tym co robisz, ale bardziej pewny siebie i przede wszystkim pozytywnie nastawiony do otaczającego nas świata. 
Zasadniczym elementem każdego szkolenia jest aktywne ćwiczenie wybranych technik relaksacyjnych, koncentracji, wizualizacji oraz prawidłowego oddychania. Uczestnicy zyskują możliwość wybrania najodpowiedniejszej dla siebie techniki czy ćwiczenia oraz zbudowania własnej strategii eliminowania poczucia negatywnego stresu.

Podczas zajęć w ramach szkoleń zamkniętych - na wyraźne życzenie Zleceniodawcy - możliwe jest przeprowadzenie diagnozy psychologicznej badającej poziomy stresu i typowe dla konkretnych osób strategie radzenia sobie w sytuacjach stresowych. W takim przypadku każdy z Uczestników otrzymuje pisemną, indywidualną interpretację wyników testu, dostępną wyłącznie dla niego. Udział w teście nie jest obowiązkowy. Program szkoleń zamkniętych układany jest zgodnie ze wskazaniem na potrzeby i cele Zleceniodawcy! 

Zadbaj o swoją odporność i odporność zatrudnianych pracowników! Ta inwestycja się zwraca!



[1] M.Clayton, Zarządzanie stresem, czyli jak sobie radzić w trudnych sytuacjach, Samo Sedno, Warszawa 2012

środa, 12 sierpnia 2015

Mieć czy być?.. Dylemat lidera

Odwieczny dylemat. Czym się kierować w życiu: posiadaniem czy byciem? I co jest ważniejsze? Fromm postawił tezę (zresztą nawet podał dowody na jej zasadność), że istotą bycia jest właśnie posiadanie. Bo to nie chodzi o to co posiadam, ile posiadam, ale JAK posiadam. W książce Fromma spodobał mi się podany przez autora przykład na różnicę posiadania. Chodziło tutaj o pragnienie posiadania kwiatu i konsekwencje tego pragnienia zaprezentowane w trzech różnych gatunkach poetyckich (Fromm pisze o tym chyba już w pierwszym rozdziale). Chodzi o to, że można kwiat zerwać i pozwolić mu umrzeć, zanim pozna się sens istnienia tego kwiatu, można ten kwiat jedynie obejrzeć, obwąchać, zachwycić się nim i pozostawić swojemu losowi, ale można też ten kwiat wykopać z korzeniami i posadzić w innym miejscu, gdzieś blisko, pod ręką... Który sposób zawładnięcia kwiatem jest najbliższy idei bycia?




Moim zdaniem pierwszy sposób charakterystyczny jest dla totalnych materialistów, nie liczących się z konsekwencjami zdobywania. To takie bezduszne zdobyć coś, zgromadzić, jeżeli za chwile to coś po prostu zwiędnie, straci na wartości, przepadnie. Ale są ludzie, którzy nie zastanawiają się nad ewentualną krzywdą, jaką mogą swoim działaniem wyrządzić. I nie chodzi mi tutaj akurat o kwiaty, raczej o innych ludzi. Drugi sposób zapewne charakteryzuje idealistów. Tyle, że nasycenie się widokiem, zapachem, dźwiękiem, obecnością czegoś lub kogoś upragnionego po prostu nie jest możliwe. To wieczna tęsknota. Niby mam a nie mam, a jeżeli definiuje siebie i ludzi przez obrazy zewnętrzne (nie wygląd jako taki), to skoro fizycznie tego nie mam, to mnie też nie ma, bo… strasznie to skomplikowane, niejasne.. I trzeci sposób. Najlepszy. Fizyczne posiadanie bowiem może być twórcze. To kreacja świata. Można szanując odrębność indywidualność różnych istnień – zgromadzić wokół siebie te istnienia i te wartości, które pragnie się posiadać.
Posiadanie i bycie to nie jest takie, ot, po prostu dookreślenie majętności czy cechy – to dwa całkiem odmienne, chociaż uzupełniające się, odniesienia do siebie oraz do świata zewnętrznego. Posiadanie to nic innego jak relacja ze światem, która opiera się na chęci posiadania i zawłaszczenia. Natomiast bycie jest negacją posiadania, jest procesem, który sprawia, że jest przejaw bycia – czyli posiadania właśnie. Jeżeli mówisz "mam kogoś" – twoim światem rządzi zawłaszczenie. Masz przecież także samochód. Osoba staje się dla ciebie przedmiotem, czymś co można mieć, kupić, wymienić, zastąpić, przestawić, itp. Łatwo jest tego kogoś zlekceważyć. Jeżeli powiesz "kocham kogoś i zamieszkałem z tym kimś" – nie zawłaszczasz, lecz kierujesz procesem miłości, kórego konsekwencją jest posiadanie kogoś. Zatem sama przynależność nie jest gwarancją trwałości relacji, ani tym bardziej stanu posiadania. Bo bardziej posiadasz w pierwszym, czy w drugim przypadku?
Podobnie sprawa ma się z każdą rzeczą, czynnością, relacją, z którą się identyfikujemy. Może zbyt często uznajemy, że coś jest "moje" i "niczyje więcej". Ale, aby posiadanie było konsekwencją bycia… to musi być najpierw to bycie. Odwrotnie chyba się nie da.
No, a władza? Ostatnio mieliśmy okazję doświadczać bycia i posiadania w odniesieniu do władzy i autorytetu. Mam tu na myśli wybory oraz ich okolice. Są to pojęcia, które powinny wynikać jedno z drugiego. Ale najczęściej nie jest to takie proste ani oczywiste. Dlaczego? Bo i w tym przypadku można mówić o posiadaniu (autorytetu i władzy) oraz o BYCIU (autorytetem, czy władcą). Na czym polega różnica?
Posiadanie autorytetu polega na posiadaniu określonej kompetencji. Mam autorytet tylko i wyłącznie dlatego, że właśnie w tym momencie jest popyt na kompetencję, która akurat posiadam. Mam autorytet w określonej dziedzinie na ten moment, właśnie dzisiaj. Jutro sytuacja przecież może ulec zmianie. Czasem mam autorytet, bo tak to zostało zaplanowane przez piarowców. Wtedy wykorzystuję tzw. symbole kompetencji. Na przykład uniform, mundur, biały kitel, dyplom, zaświadczenie, tytuł. I tu jest pies pogrzebany. Dokonanie wyboru pod wpływem perswazji piarowej, może być społecznie bolesne a boli całkiem długo, bo nawet pięć lat. Pogodzenie się z sytuacją, czy nawet naiwna wiara w autorytet i kompetencje, nie poprawi sytuacji osoby, której kompetencje stracą nagle na aktualności. Bo i tak często się zdarza w owym posiadaniu autorytetu i władzy. Szkoda, że w dużych społecznościach / społeczeństwach trudno zweryfikować osoby posiadające autorytet. I liczyć trzeba się ze sztucznym wykreowanym wizerunkiem takiego „autorytetu". Inaczej rzecz się ma w przypadku BYCIA autorytetem. Tutaj niczego nie trzeba udowadniać, ani podpierać się dowodami czy symbolami kompetencji. Po prostu autorytetem się jest zawsze i wszędzie. To kwestia wysublimowanego rozwoju, ukształtowania. Bycie autorytetem to konsekwencja rozwoju osobistego, nie zaś zajmowanej pozycji w hierarchii społecznej czy w politycznej strukturze. To kwestia zaufania i przykładu…
Temat rzeka..
E. Fromm, Mieć czy być?, Rebis, Poznań 2000

http://blogi.newsweek.pl/Tekst/spoleczenstwo/537990,Miec-czy-byc.html
Autorka zdjęć: Ida

wtorek, 4 sierpnia 2015

Krążenie elit

Elity, elity… szczególnie te… intelektualne. Dziś temat elit przemknął w rozmowie z moją znajomą. Tak po babsku, trochę macierzyńsko a trochę uczelniano uznałyśmy, że nazwiska, na które często powołują się współczesne media, to żadne elity intelektualne, ale też, że sami sobie takie „elity” hodujemy. Cóż…  kogóż można wychować mając do dyspozycji kiepski system nauczania, postępującą degradację tytułów i stopni naukowych, nie wspominając już nawet o zaniżanych cenach usług intelektualnych? Przetarg na artykuł naukowy??? Fotografia reklamowa za 10 złotych netto??? No, proszę Czytelnika, ale o co tu chodzi?
Elita to grupa obdarzona pod pewnymi względami przewagą w odniesieniu do innych grup w obrębie tej samej działalności. Jakieś jednostki wchodzą w skład elit, a inne z niej odchodzą – to naturalny proces selekcji, czasem będący wynikiem zmiany priorytetów poszczególnych osób, czy na skutek zmiany oczekiwań społecznych. Struktura społeczna jest niezmienna, ale skład wewnętrzny tej struktury ulega ciągłej fluktuacji – to fakt.
Segregując w dowolnej dziedzinie ludzi, w sposób taki, że kogoś uznaje się „geniuszem” a kogoś innego „zerem”, otrzymujemy pewną hierarchię. Vilfredo Pareto tych, którzy zajmują w owej hierarchii najwyższe miejsce, nazwał elitą. Jest to zatem zbiór osób związanych z grupą cieszącą się szczególnym, uprzywilejowanym statusem społecznym i wysokim prestiżem. Ów status można osiągnąć dwojako: na skutek własnych dążeń bądź na skutek urodzenia w rodzinie o uprzywilejowanej pozycji społecznej.
V. Pareto, którego tu przywołałam, żył w latach 1848 – 1923 i był m.in. twórcą koncepcji zwanej „teorią krążenia elit”. Miała ona na celu wyjaśnienie nierówności społecznych. Pareto sądził, że proces dziejów jest ciągłą zmianą elit rządzących wywodzących się z klas niższych i obalanych przez nowe elity. Pareto to w ogóle ciekawa postać. Z wykształcenia był inżynierem budownictwa, tymczasem w 1893 roku, dzięki rekomendacji swojego przyjaciela, włoskiego ekonomisty Maffeo Pantaleoniego, objął katedrę na Uniwersytecie w Lozannie w Szwajcarii i został mianowany profesorem ekonomii politycznej. Był współtwórcą tzw. „lozańskiej szkoły w ekonomii”. Powszechnie Pareto kojarzony jest – przypominam – ze sformułowaną przez niego regułą 80/20 nazywaną „Zasadą Pareto”: zwykle 80% działań przynosi 20% skutków i odwrotnie 20% działań daje 80% skutków. Zasada ta została rozciągnięta na niemal wszystkie działania człowieka. W marketingu twierdzi się na przykład, że 20% klientów przynosi 80% zysków przychodów. Pareto jest też uznawany za jednego z ojców socjologii. Na przykład twierdził on, że każda nauka społeczna mówi tak o rzeczywistości społecznej, że zakłada istnienie określonego modelu. Uważał przy tym, że to socjologia wyróżnia się od innych nauk tym, że opisuje człowieka takim, jakim jest naprawdę. Ha!
W „Teorii elit” Pareto przyjął założenie, że nierówności między ludźmi są rzeczą naturalną.
Twierdzenie o obiektywnej równości ludzi jest tak absurdalne, że nie zasługuje na to, aby je obalać, natomiast subiektywna idea równości ma duże znaczenie i wywiera potężny wpływ na zmiany, jakim ulega społeczeństwo".






Nierówności służą przecież za podstawę klasyfikacji ludzi. Podstawą takiego podziału może być na przykład lepsze lub gorsze wykonywanie powinności / czynności w określonej dziedzinie. Dokonując takiej klasyfikacji tworzymy drabinę hierarchiczną, której wyższe szczeble zajmują najlepsi w danej dziedzinie, szczeble niższe zaś gorsi. Ci najlepsi – to właśnie elita, czyli „grupa obdarzona pod pewnymi względami przewagą w odniesieniu do innych grup w obrębie tejże samej działalności”. Możemy więc mówić o elicie w każdej dziedzinie życia społecznego, także w odniesieniu do władzy. Na przykład socjolog J. Wnuk – Lipiński wyróżnił w sumie sześć rodzajów elit w stratyfikacji społecznej, w Polsce oczywiście:
  1. Stara elita polityczna – funkcjonariusze partyjni, posłowie, wyższa administracja państwowa i rządowa, górna warstwa administracji wojewódzkiej, przywódcy organizacji masowych i wyżsi przedstawiciele służby zagranicznej;
  2. Stara elita ekonomiczna – dyrektorzy i ich zastępcy większych przedsiębiorstw;
  3. Stara elita kulturalna – osoby zajmujące stanowiska decyzyjne wyższego szczebla w środkach masowego przekazu, nauce, sztuce i kulturze;
  4. Nowa elita polityczna – posłowie, osoby zajmujące naczelne stanowiska w rządzie oraz w centralnej i wojewódzkiej administracji państwowej;
  5. Nowa elita ekonomiczna – kategoria obejmująca wszystkie trzy segmenty postkomunistycznej gospodarki: dyrektorów i zastępców dyrektorów wszelkich przedsiębiorstw państwowych, prezesów i wiceprezesów dużych spółdzielni oraz właścicieli i wyższą kadrę zarządzającą sektora prywatnego;
  6. Nowa elita kulturalna – osoby zajmujące stanowiska decyzyjne wyższego szczebla w środkach masowego przekazu, w instytucjach akademickich i kulturalnych.
Z koncepcji elit Pareta wywodzi się „teoria krążenia elit”, o której już wspomniałam. Została on w sumie sformułowana niezależnie przez Vilfreda Pareto i Gaetana Moskę. Zgodnie z tą teorią, w życiu politycznym istnieje cykliczny proces polegający na tym, że elity po przegranej walce o władzę przechodzą do opozycji i wkładają więcej wysiłku po to, aby znów dojść do władzy. Tym samym ich szanse na jej objęcie oczywiście zwiększają się. Natomiast – to bardzo ciekawe – po dojściu do władzy elity tracą chęć do dalszej intensywnej walki i ostatecznie władzę tracą. W ten sposób następuje ciągła wymiana pozycji społecznych elit z opozycji i koalicji. A zatem w obrębie hierarchicznie zbudowanego społeczeństwa zachodzi ciągły ruch, opierający się na zasadach selekcji. I to ten ruch Pareto nazwał właśnie krążeniem elit.
Biorąc to wszystko pod uwagę, w zasadzie możemy być z moją znajomą dobrej myśli, że jeżeli już ktoś nazywa w mediach np. Tomasza Karolaka elitą intelektualną naszego kraju, to istnieje pewność, że jutro p. Karolak tą elita przestanie być. Przynajmniej dla mediów i zwykłych ludzi, bo fanów nie będziemy aktorowi odbierać.

http://blogi.newsweek.pl/Tekst/spoleczenstwo/556460,krazenie-elit.html

Autorka zdjęć: Ida 





poniedziałek, 3 sierpnia 2015

W poszukiwaniu motywacji

Poszukując motywacji do działania zazwyczaj zapominamy o tym, że motywację najłatwiej można zbudować poprzez... działanie. Ruch daje energię, zagadka logiczna pobudza inteligencję, zabawa kolorami pobudza kreatywność. Działanie. Niby proste a takie trudne, prawda? Ktoś powie, że działanie nie zawsze kończy się powodzeniem, że często coś, co się zaplanowało nie udaje się i spadek motywacji gwarantowany. Nie uda się. Tak, to prawda, jeżeli nie będziesz próbować na pewno nic się nie uda. Zatem, działanie.

Poszukując motywacji popełniamy błąd szukając jej na zewnątrz, poza sobą. A szukać jej należy w sobie. To tania motywacja i zawsze dostępna. Ma jednak zasadniczą wadę: wydaje nam się, że jej po prostu inni nie widzą ;) Nie jest to przecież najnowszy model auta ulubionej marki, ani chociaż dyplom uznania. Błąd. Inni też ją widzą, tylko trzeba ową motywację z siebie wydobyć. Zobaczysz, że zrobi na innych większe wrażenie niż najpiękniejsze i najszybsze auto świata. Zatem?... działanie :)

Poszukując motywacji nie doceniamy drobnych zdarzeń i malutkich sukcesów. Zapominamy błyskawicznie, że coś się udało. Lekceważymy własne dokonania. To błąd kardynalny. Nie bądź dla siebie wrogiem, bądź swoim przyjacielem. Pielęgnuj dobre zdarzenia. A może nawet zacznij je kolekcjonować? Zapisuj je w notatniku, na karteczkach przypinanych do tablicy albo wrzucanych do słoika. Kiedy za jakiś czas do nich wrócisz, zobaczysz, jak wiele dobrego dzieje się w Twoim życiu, jak wiele Ci się udaje. Zapisuj. Działaj.
A zatem, poszukując motywacji do działania... działaj :)
Podstawowym błędem w motywowaniu innych jest natomiast wprowadzanie osoby motywowanej na tak wysoki poziom wewnętrznego zaangażowania, iż traci ona kontrolę nad racjonalnością. Ona działa, ale często poza własną kontrolą. Oczywiście z punktu widzenia organizacji może to i dobrze, ale jak to się ma do jakości życia i zdrowia psychicznego? Podejmowane pod wpływem emocji (niestety motywowanie opiera się na emocjach, nawet jeżeli jest to motywowanie płacowe) decyzje nie zawsze odzwierciedlają wartości, pragnienia czy też potrzeby osobiste. Niekiedy podejmuje się je wbrew sobie, ale dowiadujemy się o tym dopiero na tak zwanym wyjściu, czyli po rozstaniu z pracodawcą. A dlaczego dopiero wtedy? Bo czynnik motywujący serwowany przez pracodawcę / przełożonego przestaje być... serwowany.

Aby uchronić się przed taką zgubną motywacją, należy pracować nad samoświadomością i przyjąć założenie, że wartości moje, czy mojej rodziny są dla mnie najważniejsze. Ryzykuje się jednak utratę pracy, jeżeli opór przyniesie spadek efektywności. Ratunkiem zaś - decydując się na pracę i tego rodzaju "współpracę" - bywa umiejętne rozdzielanie spraw zawodowych od życia prywatnego. Zdaję sobie jednak sprawę, że wielu pracodawców po prostu oczekuje tzw. "dyspozycyjności" czyli "oddania się do pełnej dyspozycji w przypadku zaistnienia jakichś trudnych dla pracodawcy okoliczności". A takich jest bardzo wiele.

Jako przełożeni musimy mieć świadomość pewnej umowności relacji pracownik-pracodawca. Nadmierna motywacja, wnikająca w podświadomość pracownika, czyniąca z niego zawodowego fightera i ryzykanta gotowego dla pracy poświęcić czas prywatny i zobowiązania rodzinne jest nieetyczna. Graniczy z manipulowaniem czymś bardzo wrażliwym, czyli emocjami. Jaką odpowiedzialność weźmie pracodawca czy przełożony za los mimo wszystko zwolnionego pracownika, który był taki sposób - często całymi latami - motywowany? Nie łudźmy się, żadnej odpowiedzialności nie będzie.

Jeżeli dostrzegasz dyskomfort w realizowaniu zadań zawodowych, masz poczucie, że czynisz coś wbrew sobie, zastanów się, czy możesz w inny sposób zarobić na życie i czy to, co pragniesz posiąść, rzeczywiście warte jest "prania mózgu". Zastanów się też, czy biorąc kolejny kredyt stajesz się wolnym człowiekiem, czy posiadanie zdolności kredytowej otwiera przed tobą nowe drogi. Bo może je zamyka? Bo może kontrole nad twoim życiem przejmuje bank?  Bo wtedy MUSISZ poddać się bezwzględnej motywacji, żeby zapłacić za swoje "wolnościowe" decyzje? Miej świadomość konsekwencji :)

wtorek, 7 lipca 2015

"...bo szef mnie nie lubi!.."

Relacje pomiędzy pracownikami składają się na atmosferę pracy w zespole, ale oczywiście nie są jedynym elementem wpływającym na to, czy chętnie ze sobą współpracujemy czy nie. Nie mniej jednak to, czy są to relacje zdrowe czy nie, jest kwestią kluczową, bo wynikają one z postaw i działania wielu osób pracujących w danym zespole. Jeżeli uznaję, że niechętnie chodzę do pracy, bo mam niską płacę, a mam niską płacę czy też nie dostaję premii, bo szef mnie nie lubi - popełniam zasadniczy błąd. Odpowiedzialność za to, że nie lubię chodzić do pracy przerzucam na bliżej nieokreślone okoliczności (atmosferę?) a problem z wypracowaniem sobie premii - na szefa (relacje?). Nie uświadamiam sobie często, że na skutek takiego myślenia wpadam w błędne koło: moja niechęć przyczynia się do spadku motywacji, spadek motywacji jest przyczyną pogorszenia się wyników pracy, pogorszenie się wyników pracy wpływa na wzrost niechęci. I tak na okrągło... Z tym trzeba coś zrobić, bo ja też mam wpływ na atmosferę pracy i relacje w grupie. Moja niechęć jest destrukcyjna i, dla atmosfery, i dla relacji... I dla mnie samej.
Pierwsza rzecz to zracjonalizowanie odczuwanej niechęci. Własnej. Szefa na razie należy zostawić w spokoju. Zrób listę negatywów, które sprawiają, że niechętnie podchodzisz do realizacji zadań w pracy. Staraj się, żeby na liście znalazły się konkrety, fakty. Przypominam, że to coś, co da się zmierzyć i zważyć, wziąć do ręki i przestawić. Odczucia, wrażenia, wszelkie emocje zostaw. Choć psychologia lubi mówić o faktach i bada fakty, to mimo wszystko cały czas operuje... domniemaniami mniej lub bardziej trafnymi. Zatem konkrety i fakty. Kiedy już tę listę zrobisz, podkreśl te, na które masz realny wpływ. 
Druga rzecz to rozważanie, czy rzeczywiście potrzebujesz poradzić sobie z problemem. Czy rzeczywiście niechęć jest dla Ciebie problematyczna? Przeszkadza Ci? Bo może to ona Cię "nakręca"? Jeżeli lubisz narzekać i użalać się nad sobą, sam niczego nie zdziałasz. Będziesz robić wszystko, aby utwierdzić się w przekonaniu, że "szef mnie nie lubi". To już poważna dysfunkcja i tu pomóc może jedynie terapeuta. Sztuką jest znaleźć dobrego. Innym rozwiązaniem jest... zmiana pracodawcy. 
Trzecia rzecz to podjęcie działań. Działaniem jest wpłynięcie na te okoliczności i działania, które pobudzają w Tobie niechęć, ale masz na nie wpływ. Działaniem jest tez podjęcie terapii lub zmiana pracy. Zmiana pracy nie zawsze jednak przynosi oczekiwany efekt (nowy szef "też mnie nie lubi", ale to ewidentny dowód, że coś chyba jest nie tak) a terapia to długotrwały proces. Działanie jednakże działa mobilizująco, zwiększa energię, pobudza a to łatwo dostrzec "z zewnątrz". Nagle - być może - okaże się, ze szef to całkiem fajny facet (lub babka), idzie się z nim dogadać a nawet pożartować. 
Ostatnia rzecz to utrzymanie poziomu motywacji. Teraz będzie już coraz łatwiej. Nawet jak szef skrytykuje Cię za coś, nie odczujesz tego tak boleśnie jak kiedyś. Potrafisz już racjonalizować, przyznasz rację i zaczniesz poprawiać to, co zepsułeś. I tak ma być. Możesz sam siebie nagradzać za to, co udaje Ci się zrobić. Wcale nie czekaj na premie, bo może w budżet nie przewiduje wysokich wypłat a Twój przełożony nie ma wpływu na wysokość premii. On tez jest takim samym pracownikiem jak Ty, na niewiele spraw firmowych ma wpływ. A może też szef go nie lubi?
Zatem, pierwszy krok: RACJONALIZACJA!