wtorek, 16 maja 2017

Uporządkowanie

Początek i koniec przeplata się, bo człowiek jest elementem ekosystemu. Taka jest natura - odradza się i umiera, niby coraz to inna a wciąż ta sama i na odwrót. Rytm nie tylko wyznacza fizyczne przemijanie, ale to także kwestia symboliki i nadawania znaczeń pewnym momentom życia. Akcentowanie ich jest ważne z perspektywy szeroko pojętej organizacji życia społecznego, symbolicznego, obrzędowego, także osobistego rozwoju. Początek i koniec i.... można zaczynać znowu. Stopień wyżej, krok dalej. Nawet... cofnąć się. Zaakcentowanie pewnego etapu zmiany pozwala na przynajmniej częściowe "trzymanie" kontroli, bo życie to jeden wielki proces, jedna wielka zmiana. Można zarządzić :)  Gdyby nie akcenty... ludzie różnych kultur nie ujarzmiliby tej zmiany, życie przerosłoby człowieka. Po co są pogrzeby, wesela, święta doroczne? Rozdanie świadectw? Rocznice? Jubileusze? Właśnie po to, żeby móc świadomie zarządzić sobą. I to w każdym wymiarze. To tak jak w muzyce, malarstwie. Bez akcentów dzieło jest niezrozumiałe, niekompletne. Bezwartościowe? Potrzebny jest rytm.








Rytmizacja to porządkowanie, bo rytm to przecież porządek czasu. Nie należy tej definicji rozumieć jako "układanie sobie czasu", bo tego nie da się zrobić. Czasu nie można dotknąć i przetrzeć szmatką. Ten porządek to ułożenie możliwych zdarzeń w kolej rzeczy, przepływ sytuacji, logiczne przechodzenie z "jednego" w "drugie". Rytm wewnętrzny człowieka! O, właśnie! To nie jest powtarzanie czegoś codziennie, to naprzemienne gospodarowanie swoim wysiłkiem.

Analizując ruch możemy oczywiście rozważać kilka rodzajów rytmu. Naukowiec powie o rytmie akcentowym, metronomicznym (mechanicznym), metrycznym, organicznym i swobodnym. Sens zastosowania rytmu jest jednak cały czas ten sam - PORZĄDEK. A zatem, masz bałagan w życiu, ciągle brakuje ci czasu, drażni cię zawracanie głowy? Zastosuj - po pierwsze - rytm, wtedy efektywnie poukładasz wszystko to, co potrzebujesz. Pamiętaj też, że w poukładaniu nie jest istotne to, że trzeba ogarnąć nieporządek, ale to, że robi się to po kolei, wg pewnego planu, systemu, zamysłu. 
Proponuję zatem zastosować dwa rodzaje rytmu. Są idealne w czynieniu porządku. Chodzi o rytm akcentowy, bazujący na akcentowaniu zmian i rytm swobodny polegający na tym, że gospodarujemy pracą i odpoczynkiem zgodnie z zapotrzebowaniem własnego organizmu. W pewne czynności angażujemy się bardziej a w inne mniej. Coś wykonujemy szybciej, a co coś inne - wolniej. NAPRZEMIENNIE! Jeżeli nie zastosujesz zasady naprzemienności wysiłku, to wróżę choroby, frustrację, rozżalenie. Nie można ZAWSZE być maksymalnie zaangażowanym, maksymalnie szybkim, czy maksymalnie powolnym, itp. To nie jest efektywny sposób działania.
I nie pomyl rytmu swobodnego z przyzwyczajeniami. To nie o to chodzi w porządkowaniu. Przyzwyczajenie to coś, co pojawia się stale, mechanicznie. Ten rodzaj rytmu jest dobry dla maszyn, nie dla człowieka, myślącego twórczo. Wyobraź sobie, że spada poziom zasilania prądem i co? Funkcje maszyny zostają zakłócone. Komputer wyłącza się, delikatne procesory trafia szlag trafia. Itd. Twoje serce, mózg, wątroba - to takie urządzenia, które diabli wezmą w podobnej sytuacji. Zniknie przyzwyczajenie, zabraknie z rana ulubionej kawy.. Co wtedy? Zaburzona kolej rzeczy.. Straszna rzecz. Wytrąca z równowagi i z... porządku właśnie.



Druga rzecz to przestrzeń. Mnogość rzeczy, kolorów, faktur, barw, ale i dźwięków, oddziałuje na mózg, wprowadza zamęt, często jest po prostu kłopotliwe. A niektórzy z nas potrzebują czystych, pełnych światła przestrzeni. O rzeczy trzeba też dbać, ale kiedy jest ich zbyt wiele, bywa to po prostu niemożliwe. I w pewnym momencie okazuje się, że zamiast kolekcji porcelany dysponujemy śmietniskiem staroci. Kiedy w twojej głowie zrodzi się bunt, że tego wszystkiego jest za dużo... natychmiast podejmij działanie! Oddaj komuś zbędne rzeczy, po prostu pozbądź się ich. Większość z nich to i tak nie są unikaty ani dzieła sztuki użytkowej. Jak najmniej bezwartościowych rzeczy w moim życiu! - pamiętaj.
No i ludzie, którzy krążą wokół ciebie na swoich orbitach, albo błądzą i napotykasz ich co jakiś czas w różnych momentach swojego życia. Absorbują swoimi sprawami, czegoś chcą, wymagają, dociekają, itd. Starają się wpływać na twoje myśli i odczucia, wykorzystują raczej do swoich celów, ale potrafią nazwać się przyjacielem.Tych błądzących spotykasz częściej, ale ci stale krążący wokół ciebie mogą być znacznie bardziej niebezpieczni. Niestety, niektórzy ludzie podobnie jak rzeczy są w twoim życiu po prostu zbędni, czynią dokładnie takie samo zamieszanie, zawracają głowę, domagają się zainteresowania. Tworzą bałagan, który musisz ogarnąć, chyba że chcesz mieć także taki sam bałagan we własnej głowie. Może to, co teraz zasugeruję, nie będzie zbyt miłe, ale takich ludzi też należy się pozbyć. I to jak najszybciej. Nie, to nie znaczy zerwania wszelkich kontaktów, ale ochronę własnych prywatności przed tymi, którzy nigdy nie powinni mieć do nich dostępu. 



Nie miej skrupułów mówiąc im - NIE. Dzięki temu - po pierwsze - pozbędziesz się ludzi dla ciebie toksycznych a po drugie - tym samym zrobisz wokół siebie miejsce dla ludzi naprawdę wartościowych, których podziwiasz i na których ci zależy.

***
Ja właśnie powoli zyskuję (odzyskuję?) przestrzeń fizyczną i mentalną. Usuwam wszystko, co zbędne w moim życiu - przedmioty i ludzi. Cieszy mnie to, bo będę mieć miejsce i czas na  sprawy i rzeczy rzeczywiście wartościowe oraz na ludzi, którzy mnie nie zawodzili i wiem, że nie zawiodą, których obecność i przyjaźń daje poczucie bezpieczeństwa i ukojenie. W moim poukładaniu coś z mojego życia usunę, ale coś szczególnie wartościowego naprawię, coś zaadoptuję a coś wystawię na śmietnik, niech idzie do ludzi, byle dalej ode mnie. Wszystko to jednak wymaga czasu. I rytmu.

Fot.: Ida

piątek, 12 maja 2017

Czy lubimy być oszukiwani?

Według D. Browna wpływ "jednych" na "drugich" opiera się na wierze tych "drugich" w prawdomówność czy zasadność działań tych "pierwszych". W określonych kontekstach "drudzy" nawet domagają się potwierdzenia swojej wiary. A to sprowadza się do postawienia hipotezy, że generalnie lubimy być oszukiwani. Film, spektakl, medialne plotki - czy nie odnosimy prezentowanej fikcji do własnego życia? Czyż nie utożsamiamy się z bohaterami sztuki? Czyż nie imponują nam magiczne sztuczki i bierzemy je za prawdę, choć równocześnie zdajemy sobie sprawę, że to triki, złudzenia i brak uważności?

Paradoksalnie wierzymy także naszym przywódcom politycznym. A tych przywódców a właściwie reprezentantów politycznych nawet co jakiś czas wybieramy, zazwyczaj wciąż tych samych, chociaż wiemy, że niejednokrotnie już mijali się z prawdą albo działali poza etyką czy złamali prawo. I to wszystko pomimo posiadanej wiedzy o tym, że polityka to teatr i PR. Dlaczego dokonując jakiegoś wyboru obdarzamy zaufaniem tych, którzy zawodzą lub wykorzystują owo zaufanie do realizacji własnych celów? Może właśnie dlatego, że... lubimy być oszukiwani? A może... potrzebujemy być ofiarą własnego wyboru?




Zaufanie, jak pisał P. Sztompka to fundament społeczeństwa. To wiara w określone działania czy własności czegoś lub kogoś obdarzonego zaufaniem. To przekonanie jednej ze stron w to, że motywacją czy też intencją wszelkiego działania drugiej osoby jest bycie uczciwym i chcącym działać dobrze. Zaufaniem obdarowujemy osobę, której wierzymy, że będzie doradzać nam dobrze, myśląc o nas, a nie o sobie. Czy słusznie robimy obdarzając kogoś zaufaniem czy nie, to inna sprawa.

Zaufanie to kwestia zawierzenia drugiej osobie a nawet "wystawienia się" na strzał. Jest to też przyzwolenie na to, aby ktoś inny wpływał na nasze życie, bo przecież  - być może - podejmiemy jakieś decyzje sugerując się opinią tego kogoś, kogo obdarzyliśmy zaufaniem. 

Jeżeli np. ktoś, kogo postrzegasz jako przywódcę, powie, że "kot, który siedzi w pokoju obok ma nóg więcej o dwie niż inne koty" i zada pytanie "Ile nóg ma kot?" - to co zrobisz? najprawdopodobniej zaczniesz zastanawiać się i odpowiesz: "sześć". Ale nie! Kot nigdy nie będzie mieć nóg więcej niż cztery. Dlaczego zatem w ogóle zastanawiamy się nad innymi absurdalnymi możliwościami? Na tym polega manipulacja. Obraz rzeczywistości pod wpływem słów się nie zmienia. Zmienia się jednak to, co myślimy o rzeczywistości. Niestety dla niektórych "przywódców" pokrętna manipulacja to codzienność, ale ona nie ma nic wspólnego z ideą przywództwa.

Należy pamiętać, że dookoła jest wielu takich "fałszywych przywódców", którzy nie są po to, aby kogokolwiek wspierać, podnosić, uczyć, inspirować, żeby tworzyć wraz z innymi rzeczy ważne, piękne i dobre. Oni są po to, aby osiągać SWOJE cele, najczęściej całkiem prywatne. Dla nich inni są tylko ciekawostką, przeszkodą, środkiem, czynnikiem, kosztem. Dlaczego tak robią? Nie wiem. Domyślam się jednakże dlaczego jest to możliwe.

Być może ktoś przejawia czystą naiwność interpersonalną, uwierzy we wszystko, co usłyszy, i zaufa każdemu, bo nie wyobraża sobie nawet, że mogłoby być inaczej. Postrzega bowiem wszystkich ludzi jako prawdomównych i uczciwych. Być może reprezentuje też nastawienie partycypacyjne, bądź po prostu znalazł się w trudnej sytuacji i zwyczajnie potrzebuje pomocy i zaufanej osoby. Ponadto, jeżeli ów "fałszywy przywódca" posiada ponadprzeciętne umiejętności interpersonalne, czy co gorsza reprezentuje zawód bądź wykształcenie, które uwiarygodniają jego działania to wywarcie wpływu na decyzje i zachowania "naiwniaka" jest jeszcze prostsze. 
Jednakże, czy my lubimy być oszukiwani? I nie i tak. Tak - kiedy umawiamy się, że to zabawa  rodzaju "a teraz spróbuj mnie oszukać", takie swoiste czary-mary, którego jesteśmy ciekawi. Nie - kiedy chodzi o coś więcej niż zabawę, bo o nasze życie i zdrowie. Ale - moim zdaniem - tak naprawdę, nie chodzi o to, czy LUBIMY być oszukiwani, ale o to, czy na to POZWALAMY.



Derren Brown, Sztuczki umysłu. Poznaj mechanizmy ludzkich zachowań, Warszawa 2008

Fot. Ida

czwartek, 11 maja 2017

Mała stabilizacja


Nic tak dobrze nie robi na uwolnienie umysłu i łagodzenie napięć jak poczucie bezpieczeństwa. W dzisiejszych czasach owo poczucie wcale nie jest łatwo osiągalne - przeszkadzają nam różne wydarzenia, ludzie oraz okoliczności gospodarczo-polityczne i prawne. Przekazy medialne są coraz bardziej emocjonalne i ukierunkowane na burzenie małej stabilizacji każdego z nas, bo pod wpływem emocji rzadko kiedy podejmuje się dobre decyzje a chyba o to obecnym rządzącym chodzi. Niestety, coś o tym wiem. Tymczasem wymaga się od każdego z nas coraz większej odporności na stres i coraz sprawniejszego działania w sytuacjach trudnych. Jednakże koszt takiej "sprawności" także jest "coraz" - jest większy niż kiedykolwiek dotąd. A płacimy zerwanymi relacjami, strachem, brakiem pewności co do słuszności podejmowanych decyzji i stajemy się bardziej podatni na manipulacje.

Tymczasem zadbanie o poczucie bezpieczeństwa, a więc o podstawę funkcjonowania w społeczeństwie we wszelkich możliwych aspektach swojej działalności, pozwoliłoby uniknąć nam wielu niedogodności, niesprawności i problemów. Jak to zrobić?




Dom


Przede wszystkim trzeba zadbać o dom, czyli o miejsce, które jest i będzie azylem. To do niego chce się wracać, w nim - odpoczywać, gromadzić ulubione przedmioty, cieszyć się towarzystwem przyjaciół. To nie musi być być dom w sensie budynku - to może być jakakolwiek przestrzeń o charakterze sacrum, dobrze na nas wpływająca, dająca energię i relaks. To przestrzeń, której wytyczamy pewne granice, do której dostęp mamy przede wszystkim my i może jeszcze ktoś, komu na to zezwolimy.

Oczywiście zachowanie jakiegoś miejsca tylko dla siebie będzie wymagało pewnego nakładu finansowego - niestety, niczego nie dostaniemy za darmo. Ale miejsce to nie musi być duże, drogie, może istnieć... tylko w sferze mentalnej.





Praca i pieniądze


Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Dlatego choć tak naprawdę nie potrzebujemy strasznie dużo zasobów materialnych, aby przeżyć i żyć, to z czasem potrzeby każdego z nas ewoluują w stronę tych bardziej kosztownych, prestiżowych, ale i niekoniecznie niezbędnych. Niedawno miałam na przykład okazję rozmawiać z pewnym panem, który wyznał, że ma "ten jacht", ma, ale w sumie nie jest on mu potrzebny do życia. Ma go ze względów wizerunkowych, uwiarygadnia go biznesowo, ale jednocześnie jest rzeczą zbędną i raczej stanowi koszt prowadzenia działalności gospodarczej. W tym kontekście - wzrostu potrzeb - żadne pieniądze tak naprawdę nie dają poczucia stabilizacji, bo kupując większy dom, zwiększa się koszt utrzymania i troska o byt codzienny nie znika. Wbrew pozorom bogaci ludzie mają te same troski co osoby mniej zasobne finansowo.

Gdzie zatem szukać owego czynnika wpływającego na poczucie bezpieczeństwa? W stałości. Posiadanie pracy i stosunkowo stałych poborów daje swobodę działania. Łatwiej planować, gospodarować posiadanymi zasobami i podejmować decyzje - oczywiście finansowo ograniczone. Podjęcie ryzyka inwestycji na wyrost na pewno zburzy tę odrobinę poczucia bezpieczeństwa, którą udało się zyskać podejmując jakąś konkretną, stałą pracę.



Człowiek


Niezaprzeczalnie poczucie bezpieczeństwa daje nam też drugi człowiek. Wbrew pozorom o tego drugiego człowieka jest obecnie najtrudniej. Musi posiadać zbyt wiele przymiotów, aby spełnić oczekiwania kogoś, kto buduje sobie swoją małą stabilizację a czasy są takie, że generalnie nie mamy ochoty angażować się w nic, co wymaga odrobinę większego wysiłku. Nie mamy też ochoty walczyć, zabiegać, naprawiać, wyjaśniać, troszczyć się, czy mieć na uwadze psychikę i ogólnie rzecz biorąc dobro kogoś innego. Szkoda... Pewniej czujemy się w dużych korporacyjnych grupach, które dają złudne poczucie siły i władzy, choć tak naprawdę pozostajemy w nich samotni i bezbronni. Tymczasem siłę do walki daje nam ten jeden człowiek. Którego - o ironio losu - nie chcemy. Ale dlaczego?

Choć tłumaczę tę sytuację obecnymi czasami, tak naprawdę nie wiem, dlaczego tak się dzieje. Nie rozumiem, dlaczego nie można polegać na kimś, kto - może pozornie tylko? - jest kimś bliskim. To ten ktoś powinien przestrzec, zatrzymać w porę, chwycić za rękę, kiedy spada się w przepaść. I winien rozumieć.





Takich też mamy liderów, politycznych, społecznych, nie walczących, obojętnych, skoncentrowanych na sobie, nie umiejących dostrzegać prawdy w swoim partnerze / partnerce i współpracownikach, bo sami żyją w kłamstwie. Często zmieniają zdanie, barwy ligowe i przez to nie są już wiarygodni w tym co robią i mówią. Przeciętny odbiorca, ktoś kto liczy na stabilizację, nie ufa takim liderom, nie przywiązuje się do tego, co mówią, bo wie, że to blamaż, kreacja i półprawda. A na takich walorach przecież nie da się osiągnąć nawet cienia poczucia bezpieczeństwa.




Relacje


Istotne są także relacje, jakie nawiązujemy lub, w jakich trwamy. Nic nie przychodzi łatwo ani od razu, choć różne szkoleniowe indywidualności twierdzą, że to jest możliwe i łatwo osiągalne. No więc nie jest. Relacja wymaga wytrwałości, wiele pracy, wielu burzliwych dyskusji, zawodów i wspólnych radości. Najistotniejsze w tym jest jednak trwanie ze sobą czy obok siebie, zdolność jednoczenia się i - uwaga - ofiarowywania i odwzajemniania szacunku. A o wzajemny szacunek w relacjach jest chyba obecnie najtrudniej, bo to kwestia dobrowolności obu stron relacji. Jeżeli jej nie ma, ktoś zawsze będzie pokrzywdzony jakąś decyzją czy przemilczeniem.






Skąd wiadomo, że w danej relacji warto trwać? Podpowiedzieć może rozum i serce, choć czasem te podpowiedzi mijają się, są sprzeczne. Radziłabym wsłuchać się w swój "wewnętrzny głos" i rozeznać się, czy ta relacja daje poczucie bezpieczeństwa (o ile o to mi chodzi) czy raczej burzy je i niesie ze sobą niepewność i coraz to nowe rozczarowania? Czy warto zawalczyć? Czy mogę zrozumieć? Czy moje uczucie było uczuciem czy tylko kaprysem? Czy jestem w stanie powiedzieć "przepraszam"? Czy jestem na tyle silnym człowiekiem, aby powiedzieć to jedno słowo? A może dla własnej wygody uznam się za słabeusza i zapomnę o kimś z kim łączyła mnie niełatwa choćby najwartościowsza relacja na świecie, albo przynajmniej w całym moim dotychczasowym życiu?






Problem w tym, że w obszarze relacji poczucie bezpieczeństwa budują wspólnie dwie osoby a nie jedna. Na dodatek coś co jest zrozumiałe i oczywiste dla jednej strony, niekoniecznie jest takie dla drugiej. Kluczem zatem do przełamania impasu w tworzeniu małej stabilizacji jest komunikacja. Unikanie jej świadczy tylko o pójściu na łatwiznę albo o obawie, że się nie sprawdzę, albo nie spełnię takich czy innych oczekiwań. Tymczasem jeden błąd, jedna nieudana próba nikogo nie dyskwalifikuje. Tak przecież poznajemy swoje możliwości, wartości, aspiracje, uczymy się siebie. Pytanie tylko czy chcą tego dwie osoby czy tylko jedna. Może warto sobie o tym powiedzieć?


Szczegóły


Zawsze imponowały mi rzeczy wielkie, odległe cele, perspektywy, niesamowite pomysły. Jednakże z wiekiem - ale to chyba normalne - zaczęłam się skupiać na szczegółach. Wielkim rzeczom i sprawom zawsze towarzyszy niepewność, czy uda się dotrzeć tam, gdzie się chce, co wydarzy się po drodze? A radość i szczęście, poczucie spełnienia i bezpieczeństwa zawierają się w szczegółach i drobiazgach, bo to one budują nasze życie.  Błysk oka, przelotne i pełne ciepła dotknięcie dłoni, parę złotych w kieszeni, miesięczny grafik w pracy, sms, dach nad głową, zapach kawy. Z perspektywy rzeczy wielkich to nieistotności, ale to one budują nasz świat i życie każdego z nas.






No dobrze, ale co dalej? Czy trwanie w takiej małej stabilizacji nie jest w pewnym sensie wegetacją społeczną? Nie. To zależy tylko od nas, jak zagospodarujemy swój czas, umysł i pozytywne emocje, które dzięki niej zyskamy. Można przecież rozwijać zainteresowania, dbać o życie rodzinne, angażować się społecznie, tworzyć jakieś dzieła i dziełka, budować nową jakość życia, zostawić po sobie coś ciekawego, twórczego, mądrego i dobrego. To jest sens życia a ono przecież jest moje i w sumie mija trochę za szybko ;) Ku refleksji :)





Fot.: Ida