czwartek, 11 maja 2017

Mała stabilizacja


Nic tak dobrze nie robi na uwolnienie umysłu i łagodzenie napięć jak poczucie bezpieczeństwa. W dzisiejszych czasach owo poczucie wcale nie jest łatwo osiągalne - przeszkadzają nam różne wydarzenia, ludzie oraz okoliczności gospodarczo-polityczne i prawne. Przekazy medialne są coraz bardziej emocjonalne i ukierunkowane na burzenie małej stabilizacji każdego z nas, bo pod wpływem emocji rzadko kiedy podejmuje się dobre decyzje a chyba o to obecnym rządzącym chodzi. Niestety, coś o tym wiem. Tymczasem wymaga się od każdego z nas coraz większej odporności na stres i coraz sprawniejszego działania w sytuacjach trudnych. Jednakże koszt takiej "sprawności" także jest "coraz" - jest większy niż kiedykolwiek dotąd. A płacimy zerwanymi relacjami, strachem, brakiem pewności co do słuszności podejmowanych decyzji i stajemy się bardziej podatni na manipulacje.

Tymczasem zadbanie o poczucie bezpieczeństwa, a więc o podstawę funkcjonowania w społeczeństwie we wszelkich możliwych aspektach swojej działalności, pozwoliłoby uniknąć nam wielu niedogodności, niesprawności i problemów. Jak to zrobić?




Dom


Przede wszystkim trzeba zadbać o dom, czyli o miejsce, które jest i będzie azylem. To do niego chce się wracać, w nim - odpoczywać, gromadzić ulubione przedmioty, cieszyć się towarzystwem przyjaciół. To nie musi być być dom w sensie budynku - to może być jakakolwiek przestrzeń o charakterze sacrum, dobrze na nas wpływająca, dająca energię i relaks. To przestrzeń, której wytyczamy pewne granice, do której dostęp mamy przede wszystkim my i może jeszcze ktoś, komu na to zezwolimy.

Oczywiście zachowanie jakiegoś miejsca tylko dla siebie będzie wymagało pewnego nakładu finansowego - niestety, niczego nie dostaniemy za darmo. Ale miejsce to nie musi być duże, drogie, może istnieć... tylko w sferze mentalnej.





Praca i pieniądze


Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Dlatego choć tak naprawdę nie potrzebujemy strasznie dużo zasobów materialnych, aby przeżyć i żyć, to z czasem potrzeby każdego z nas ewoluują w stronę tych bardziej kosztownych, prestiżowych, ale i niekoniecznie niezbędnych. Niedawno miałam na przykład okazję rozmawiać z pewnym panem, który wyznał, że ma "ten jacht", ma, ale w sumie nie jest on mu potrzebny do życia. Ma go ze względów wizerunkowych, uwiarygadnia go biznesowo, ale jednocześnie jest rzeczą zbędną i raczej stanowi koszt prowadzenia działalności gospodarczej. W tym kontekście - wzrostu potrzeb - żadne pieniądze tak naprawdę nie dają poczucia stabilizacji, bo kupując większy dom, zwiększa się koszt utrzymania i troska o byt codzienny nie znika. Wbrew pozorom bogaci ludzie mają te same troski co osoby mniej zasobne finansowo.

Gdzie zatem szukać owego czynnika wpływającego na poczucie bezpieczeństwa? W stałości. Posiadanie pracy i stosunkowo stałych poborów daje swobodę działania. Łatwiej planować, gospodarować posiadanymi zasobami i podejmować decyzje - oczywiście finansowo ograniczone. Podjęcie ryzyka inwestycji na wyrost na pewno zburzy tę odrobinę poczucia bezpieczeństwa, którą udało się zyskać podejmując jakąś konkretną, stałą pracę.



Człowiek


Niezaprzeczalnie poczucie bezpieczeństwa daje nam też drugi człowiek. Wbrew pozorom o tego drugiego człowieka jest obecnie najtrudniej. Musi posiadać zbyt wiele przymiotów, aby spełnić oczekiwania kogoś, kto buduje sobie swoją małą stabilizację a czasy są takie, że generalnie nie mamy ochoty angażować się w nic, co wymaga odrobinę większego wysiłku. Nie mamy też ochoty walczyć, zabiegać, naprawiać, wyjaśniać, troszczyć się, czy mieć na uwadze psychikę i ogólnie rzecz biorąc dobro kogoś innego. Szkoda... Pewniej czujemy się w dużych korporacyjnych grupach, które dają złudne poczucie siły i władzy, choć tak naprawdę pozostajemy w nich samotni i bezbronni. Tymczasem siłę do walki daje nam ten jeden człowiek. Którego - o ironio losu - nie chcemy. Ale dlaczego?

Choć tłumaczę tę sytuację obecnymi czasami, tak naprawdę nie wiem, dlaczego tak się dzieje. Nie rozumiem, dlaczego nie można polegać na kimś, kto - może pozornie tylko? - jest kimś bliskim. To ten ktoś powinien przestrzec, zatrzymać w porę, chwycić za rękę, kiedy spada się w przepaść. I winien rozumieć.





Takich też mamy liderów, politycznych, społecznych, nie walczących, obojętnych, skoncentrowanych na sobie, nie umiejących dostrzegać prawdy w swoim partnerze / partnerce i współpracownikach, bo sami żyją w kłamstwie. Często zmieniają zdanie, barwy ligowe i przez to nie są już wiarygodni w tym co robią i mówią. Przeciętny odbiorca, ktoś kto liczy na stabilizację, nie ufa takim liderom, nie przywiązuje się do tego, co mówią, bo wie, że to blamaż, kreacja i półprawda. A na takich walorach przecież nie da się osiągnąć nawet cienia poczucia bezpieczeństwa.




Relacje


Istotne są także relacje, jakie nawiązujemy lub, w jakich trwamy. Nic nie przychodzi łatwo ani od razu, choć różne szkoleniowe indywidualności twierdzą, że to jest możliwe i łatwo osiągalne. No więc nie jest. Relacja wymaga wytrwałości, wiele pracy, wielu burzliwych dyskusji, zawodów i wspólnych radości. Najistotniejsze w tym jest jednak trwanie ze sobą czy obok siebie, zdolność jednoczenia się i - uwaga - ofiarowywania i odwzajemniania szacunku. A o wzajemny szacunek w relacjach jest chyba obecnie najtrudniej, bo to kwestia dobrowolności obu stron relacji. Jeżeli jej nie ma, ktoś zawsze będzie pokrzywdzony jakąś decyzją czy przemilczeniem.






Skąd wiadomo, że w danej relacji warto trwać? Podpowiedzieć może rozum i serce, choć czasem te podpowiedzi mijają się, są sprzeczne. Radziłabym wsłuchać się w swój "wewnętrzny głos" i rozeznać się, czy ta relacja daje poczucie bezpieczeństwa (o ile o to mi chodzi) czy raczej burzy je i niesie ze sobą niepewność i coraz to nowe rozczarowania? Czy warto zawalczyć? Czy mogę zrozumieć? Czy moje uczucie było uczuciem czy tylko kaprysem? Czy jestem w stanie powiedzieć "przepraszam"? Czy jestem na tyle silnym człowiekiem, aby powiedzieć to jedno słowo? A może dla własnej wygody uznam się za słabeusza i zapomnę o kimś z kim łączyła mnie niełatwa choćby najwartościowsza relacja na świecie, albo przynajmniej w całym moim dotychczasowym życiu?






Problem w tym, że w obszarze relacji poczucie bezpieczeństwa budują wspólnie dwie osoby a nie jedna. Na dodatek coś co jest zrozumiałe i oczywiste dla jednej strony, niekoniecznie jest takie dla drugiej. Kluczem zatem do przełamania impasu w tworzeniu małej stabilizacji jest komunikacja. Unikanie jej świadczy tylko o pójściu na łatwiznę albo o obawie, że się nie sprawdzę, albo nie spełnię takich czy innych oczekiwań. Tymczasem jeden błąd, jedna nieudana próba nikogo nie dyskwalifikuje. Tak przecież poznajemy swoje możliwości, wartości, aspiracje, uczymy się siebie. Pytanie tylko czy chcą tego dwie osoby czy tylko jedna. Może warto sobie o tym powiedzieć?


Szczegóły


Zawsze imponowały mi rzeczy wielkie, odległe cele, perspektywy, niesamowite pomysły. Jednakże z wiekiem - ale to chyba normalne - zaczęłam się skupiać na szczegółach. Wielkim rzeczom i sprawom zawsze towarzyszy niepewność, czy uda się dotrzeć tam, gdzie się chce, co wydarzy się po drodze? A radość i szczęście, poczucie spełnienia i bezpieczeństwa zawierają się w szczegółach i drobiazgach, bo to one budują nasze życie.  Błysk oka, przelotne i pełne ciepła dotknięcie dłoni, parę złotych w kieszeni, miesięczny grafik w pracy, sms, dach nad głową, zapach kawy. Z perspektywy rzeczy wielkich to nieistotności, ale to one budują nasz świat i życie każdego z nas.






No dobrze, ale co dalej? Czy trwanie w takiej małej stabilizacji nie jest w pewnym sensie wegetacją społeczną? Nie. To zależy tylko od nas, jak zagospodarujemy swój czas, umysł i pozytywne emocje, które dzięki niej zyskamy. Można przecież rozwijać zainteresowania, dbać o życie rodzinne, angażować się społecznie, tworzyć jakieś dzieła i dziełka, budować nową jakość życia, zostawić po sobie coś ciekawego, twórczego, mądrego i dobrego. To jest sens życia a ono przecież jest moje i w sumie mija trochę za szybko ;) Ku refleksji :)





Fot.: Ida





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz