środa, 12 sierpnia 2015

Mieć czy być?.. Dylemat lidera

Odwieczny dylemat. Czym się kierować w życiu: posiadaniem czy byciem? I co jest ważniejsze? Fromm postawił tezę (zresztą nawet podał dowody na jej zasadność), że istotą bycia jest właśnie posiadanie. Bo to nie chodzi o to co posiadam, ile posiadam, ale JAK posiadam. W książce Fromma spodobał mi się podany przez autora przykład na różnicę posiadania. Chodziło tutaj o pragnienie posiadania kwiatu i konsekwencje tego pragnienia zaprezentowane w trzech różnych gatunkach poetyckich (Fromm pisze o tym chyba już w pierwszym rozdziale). Chodzi o to, że można kwiat zerwać i pozwolić mu umrzeć, zanim pozna się sens istnienia tego kwiatu, można ten kwiat jedynie obejrzeć, obwąchać, zachwycić się nim i pozostawić swojemu losowi, ale można też ten kwiat wykopać z korzeniami i posadzić w innym miejscu, gdzieś blisko, pod ręką... Który sposób zawładnięcia kwiatem jest najbliższy idei bycia?




Moim zdaniem pierwszy sposób charakterystyczny jest dla totalnych materialistów, nie liczących się z konsekwencjami zdobywania. To takie bezduszne zdobyć coś, zgromadzić, jeżeli za chwile to coś po prostu zwiędnie, straci na wartości, przepadnie. Ale są ludzie, którzy nie zastanawiają się nad ewentualną krzywdą, jaką mogą swoim działaniem wyrządzić. I nie chodzi mi tutaj akurat o kwiaty, raczej o innych ludzi. Drugi sposób zapewne charakteryzuje idealistów. Tyle, że nasycenie się widokiem, zapachem, dźwiękiem, obecnością czegoś lub kogoś upragnionego po prostu nie jest możliwe. To wieczna tęsknota. Niby mam a nie mam, a jeżeli definiuje siebie i ludzi przez obrazy zewnętrzne (nie wygląd jako taki), to skoro fizycznie tego nie mam, to mnie też nie ma, bo… strasznie to skomplikowane, niejasne.. I trzeci sposób. Najlepszy. Fizyczne posiadanie bowiem może być twórcze. To kreacja świata. Można szanując odrębność indywidualność różnych istnień – zgromadzić wokół siebie te istnienia i te wartości, które pragnie się posiadać.
Posiadanie i bycie to nie jest takie, ot, po prostu dookreślenie majętności czy cechy – to dwa całkiem odmienne, chociaż uzupełniające się, odniesienia do siebie oraz do świata zewnętrznego. Posiadanie to nic innego jak relacja ze światem, która opiera się na chęci posiadania i zawłaszczenia. Natomiast bycie jest negacją posiadania, jest procesem, który sprawia, że jest przejaw bycia – czyli posiadania właśnie. Jeżeli mówisz "mam kogoś" – twoim światem rządzi zawłaszczenie. Masz przecież także samochód. Osoba staje się dla ciebie przedmiotem, czymś co można mieć, kupić, wymienić, zastąpić, przestawić, itp. Łatwo jest tego kogoś zlekceważyć. Jeżeli powiesz "kocham kogoś i zamieszkałem z tym kimś" – nie zawłaszczasz, lecz kierujesz procesem miłości, kórego konsekwencją jest posiadanie kogoś. Zatem sama przynależność nie jest gwarancją trwałości relacji, ani tym bardziej stanu posiadania. Bo bardziej posiadasz w pierwszym, czy w drugim przypadku?
Podobnie sprawa ma się z każdą rzeczą, czynnością, relacją, z którą się identyfikujemy. Może zbyt często uznajemy, że coś jest "moje" i "niczyje więcej". Ale, aby posiadanie było konsekwencją bycia… to musi być najpierw to bycie. Odwrotnie chyba się nie da.
No, a władza? Ostatnio mieliśmy okazję doświadczać bycia i posiadania w odniesieniu do władzy i autorytetu. Mam tu na myśli wybory oraz ich okolice. Są to pojęcia, które powinny wynikać jedno z drugiego. Ale najczęściej nie jest to takie proste ani oczywiste. Dlaczego? Bo i w tym przypadku można mówić o posiadaniu (autorytetu i władzy) oraz o BYCIU (autorytetem, czy władcą). Na czym polega różnica?
Posiadanie autorytetu polega na posiadaniu określonej kompetencji. Mam autorytet tylko i wyłącznie dlatego, że właśnie w tym momencie jest popyt na kompetencję, która akurat posiadam. Mam autorytet w określonej dziedzinie na ten moment, właśnie dzisiaj. Jutro sytuacja przecież może ulec zmianie. Czasem mam autorytet, bo tak to zostało zaplanowane przez piarowców. Wtedy wykorzystuję tzw. symbole kompetencji. Na przykład uniform, mundur, biały kitel, dyplom, zaświadczenie, tytuł. I tu jest pies pogrzebany. Dokonanie wyboru pod wpływem perswazji piarowej, może być społecznie bolesne a boli całkiem długo, bo nawet pięć lat. Pogodzenie się z sytuacją, czy nawet naiwna wiara w autorytet i kompetencje, nie poprawi sytuacji osoby, której kompetencje stracą nagle na aktualności. Bo i tak często się zdarza w owym posiadaniu autorytetu i władzy. Szkoda, że w dużych społecznościach / społeczeństwach trudno zweryfikować osoby posiadające autorytet. I liczyć trzeba się ze sztucznym wykreowanym wizerunkiem takiego „autorytetu". Inaczej rzecz się ma w przypadku BYCIA autorytetem. Tutaj niczego nie trzeba udowadniać, ani podpierać się dowodami czy symbolami kompetencji. Po prostu autorytetem się jest zawsze i wszędzie. To kwestia wysublimowanego rozwoju, ukształtowania. Bycie autorytetem to konsekwencja rozwoju osobistego, nie zaś zajmowanej pozycji w hierarchii społecznej czy w politycznej strukturze. To kwestia zaufania i przykładu…
Temat rzeka..
E. Fromm, Mieć czy być?, Rebis, Poznań 2000

http://blogi.newsweek.pl/Tekst/spoleczenstwo/537990,Miec-czy-byc.html
Autorka zdjęć: Ida

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz